Kiedy przybyliśmy do domu Dayf Allaha, nie było już łez i krzyku. Nie było też izraelskich żołnierzy, choć zapowiedzieli, że wrócą. 20 sierpnia o 8.00 rano Dayf Allah, jego dwie żony i szóstka dzieci stracili dach nad głową. Sześć opancerzonych samochodów i jeden buldożer w kilka minut obróciły ich dom w stertę gruzu, dając im wcześniej 5 minut na wyniesienie rzeczy na zewnątrz. Powód wyburzenia? Brak pozwolenia na budowę. Dayf Allah go nie miał, bo dla Palestyńczyków mieszkających w strefie C, zdobycie pozwolenia na budowę jest właściwie niemożliwe. Władze Izraela albo w ogóle nie wyjaśniają dlaczego odrzuciły wniosek, albo zasłaniają się “względami bezpieczeństwa”. A przecież ludzie muszą gdzieś mieszkać. Żeby było ciekawiej ziemia, na której dom Dayf Allaha był zbudowany nie należy do Izraela, do władz palestyńskich ani nawet do samego Dayf Allaha, ale do Kościoła, a beduińska rodzina ją wynajmuje. Żaden z przedstawicieli Kościoła nie był obecny przy wyburzaniu i prawdopodobnie nawet nie wie, że na ich prywatnej ziemi, izraelskie wojsko dopuściło się takiego czynu.
Odwiedziliśmy Dayf Allaha i jego rodzinę dwa dni po tym wydarzeniu. Pierwsze, co nas uderzyło, to spokój z jakim ojciec rodziny opowiadał o tym wszystkim. Druga rzecz- rodzina, która straciła niemal wszystko, pozwala czwórce obcych przybyszów usiąść na jedynych krzesłach, które ocalały i częstuje nas herbatą. Honor nie pozwala Beduinom postąpić inaczej. Rozmawiamy z Dayf Allahem o przebiegu wydarzenia. Twierdzi, że żołnierze robili zdjęcia jego płaczącym żonom, gdy buldożer rozgniatał ich dobytek. Miesiąc temu władze Izraela wyburzyły szopę, w której Dayf Allaha trzymał 30 owiec. Jak wtedy, tak i teraz wyburzenie nadzorował ten sam człowiek. Zapowiedział, że jeśli rodzina zdecyduje się wybudować nowy dom, to też go wyburzą i on tego dopilnuje. Gdy Dayf Allah spytał czemu zawsze ten sam człowiek do niego przychodzi, Izraelczyk miał odpowiedzieć: Uwielbiam patrzeć jak płaczecie.
Żony Dayf Allaha były zaskakująco otwarte i odważne, jak na kobiety beduińskie. Zabrały nas do namiotu, który teraz służy im za dom- brezentowa płachta narzucona na metalowy szkielet, kilka materacy i koce ułożone w rogu. Hadżar, młodsza żona, skarżyła się, że namiot nie ma podłogi. Ich wcześniejszy dom miał cementową wylewkę, teraz, gdy idą spać, kładą materace wprost na suchej ziemi. Najmłodszy syn, 2-letni ‘Uday, jest chory. Hadżar pokazuje na chłopca, potem na kurz na ziemi i udaje kaszel. Astma. Pytam ją czy w okolicy są jakieś dzikie zwierzęta, które mogą wejść do namiotu. Tak, są węże i skorpiony. Obie żony się martwią, bo pod ruinami zostały książki dzieci. Teraz do niczego się nie nadają, a następnego dnia zaczyna się rok szkolny. Pytam więc czy dzieci pójdą do szkoły- oczywiście, że tak. Niestety, ominęła je wycieczka zorganizowana przez YMCA. Miały wyjechać w dniu rozbiórki.
Przypadek tej rodziny nie jest odosobniony. W Dolinie Jordanu kilkaset budynków mieszkalnych i gospodarczych ma nakaz rozbiórki. Izraelskie wojsko wraz z buldożerem przyjeżdża najczęściej wcześnie rano, najchętniej gdy mężczyźni są w pracy, bo z kobietami i dziećmi łatwiej sobie poradzić. Wieś Dayf Allaha, al-‘Aqaba, leży w strefie C, co oznacza, że mieszkańcy nie mają szans uzyskać pozwolenia na budowę, a wojsko może w każdej chwili przyjść i wyburzyć ich domy. Bo przecież beduiński pasterz, dwie żony i szóstka małoletnich dzieci, to oczywiste zagrożenie dla bezpieczeństwa państwa Izrael.