Jak zdobyć ziemię- praktyczny przewodnik

To będzie historia dwóch palestyńskich wiosek. Jednak żadna zwykła historia nie jest możliwa w kraju, który wymyka się wszelkim definicjom „zwyczajności”. Zatem, żeby przystosować tę notkę do tutejszej rzeczywistości, ta historia będzie zarazem przykładem dwóch różnych taktyk wykorzystywanych przez władze Izraela, by zdobyć więcej ziemi w Dolinie Jordanu. Przez 47 lat okupacji Izrael stworzył naprawdę imponujący wachlarz metod, którymi umiejętnie żongluje, kawałek po kawałku zabierając Palestyńczykom ich ziemię w strefie C.

‘Ein al Hilwa to wioska położona na północy Doliny Jordanu, będąca domem mieszanej społeczności palestyńskiej- można tu znaleźć zarówno Beduinów z plemienia Ka’abne, jak i zwykłych rolników, którzy mimo trudów trwają z daleka od miasta i względnie bezpiecznej strefy A. Wioska żyje ze zwierząt. Owce są głównym źródłem zarobku dla rodzin z ‘Ein al Hilwa, a owce, szczególnie w liczbie kilkuset sztuk, potrzebują terenu, na którym mogą się paść. Przez długi czas nie było z tym problemu, bo północ Doliny oferowała przestrzeń i wodę. Jednak, jak w przypadku wielu rzeczy w tym kraju, ’67 rok wywrócił wszystko do góry nogami. Nagle wioska znalazła się w pobliżu tego, co Izrael nazywa „rezerwatem przyrody”, a zwierzęta, które pasły się po niewłaściwej stronie drogi, zaczęły być konfiskowane przez ochronę tegoż “rezerwatu”. Tylko w zeszłym tygodniu Mahmoud, Beduin z ‘Ein al Hilwa, stracił w ten sposób 3 owce. Zapłacił żeby je odzyskać i ochrona rezerwatu pieniądze oczywiście przyjęła, ale owiec, jak do tej pory, Mahmoud nie zobaczył.
“Rezerwat przyrody” oznacza faktycznie “zarezerwowane dla izraelskiego osiedla”.1 Tak to działa. Dziwnym trafem teren podlegający ochronie znajduje się dokładnie pomiędzy osiedlami Nahal Rotem i Maskiyot. Poczekajcie parę lat, a gwarantuję Wam, że rezerwat przyrody nagle przestanie być tak cenny z ekologicznego punktu widzenia i stanie się ziemią pod rozbudowę osiedli. Już teraz w sześciu z istniejących rezerwatów żydowscy osadnicy uprawiają ziemię, a na terenie jednego mają nawet kurzą farmę. Nie jestem specjalistką, ale z tego, co widziałam kury w Polsce rozgrzebują ziemię i podskubują rośliny, a także pozostawiają liczne „ślady” swojej obecności. Ale co ja wiem- najwidoczniej osadnicze kury mają jakieś wspaniałe właściwości, które w rzeczywistości pomagają zachować przyrodę skoro izraelska administracja zaakceptowała taką działalność na terenie rezerwatu. Kury palestyńskie takich super mocy po prostu nie mają.

 

Druga wioska, Humsa, to dom Yasira i jego rodziny. Żyje tam od 45 lat, więc miał okazję obserwować jak wokół powstaje baza wojskowa i punkt kontrolny Hamra. Tego, jak jego wioska zmieniła się w firing zone nie zobaczył. Po prostu wstał rano pewnego dnia, a przy wjeździe do jego wioski znajdował się wielki cementowy blok z napisem Niebezpieczeństwo! Strefa wymiany ognia.

Ten trójkąt bermudzki wokół domu Yasira znacząco wpłynął na jego życie, które teraz sprowadza się do jednej czarnej walizki. Ta walizka jest pełna izraelskich nakazów wyburzenia i konfiskaty mienia oraz kopii podań składanych przez mężczyznę jak i dowodów zapłaconych kar. Zastanawiacie się jak to możliwe, że teren zamieszkany przez co najmniej 45 lat nagle staje się strefą, w której ćwiczy wojsko? To proste – to okupowany przez Izrael Zachodni Brzeg, tutaj logika zupełnie nie działa. Yasir już to zrozumiał, dlatego potulnie chowa swój traktor pomiędzy wzgórzami z daleka od domu i płaci 3 200 szekli żeby odzyskać dwa zarekwirowane przez wojsko zbiorniki z wodą.

Około 2 700 osób w Dolinie Jordanu żyje w tzw. firing zones.2 Oznacza to, że ci ludzie są stale narażeni na konfiskatę mienia, nękanie przez żołnierzy, przemoc ze strony osadników, ograniczenia poruszania się, brak wody i elektryczności oraz nakazy wyburzenia. Jeśli ktoś z palestyńskich mieszkańców takiej strefy zostanie przypadkowo ranny w wyniku ćwiczeń wojskowych, izraelska armia nie przyzna się do odpowiedzialności, bo przecież jest ostrzeżenie, więc to nie ich wina. Równocześnie nie przeszkadza to w utworzeniu 10 osadniczych outpostów na terenie tych specyficznych stref wojskowych.3

 

Skąd te podwójne standardy? Dlaczego Palestyńczykom nie wolno a żydowskim osadnikom tak? W 1967 roku w Dolinie Jordanu mieszkało 320 000 Palestyńczyków. Dzisiaj jest ich zaledwie 60 000, a ponad 75% ziemi jest poza ich dostępem albo dostęp do niej jest ograniczony.4 (Zobacz: mapa) To nie jest, jak twierdzą władze w Tel Awiwie, military necessity, bo gdyby tak było żydowscy osadnicy też musieliby tych reguł przestrzegać. To po prostu sprytna taktyka, by zdobyć więcej ziemi. Stworzenie praktycznego poradnika strategii do tego prowadzących zajęło Izraelowi kilkadziesiąt lat, ale opłaciło się- zyski z tego płynące przebijają każdy bestseller.


1- Zobacz artykuł Why Palestinians despise nature reserves Zafrira Rinata w “Haaretz”

2- Raport B’tselem

3- UN OCHA Fact sheet

4- Planned Israeli Jordan Valley Annexation, Stephen Lendman

 

 

Izrael się bawi a Beduini cierpią

Salim ‘Auda Salim Dżahalin ma 107 lat. To znaczy, że urodził się w 1907 roku, gdy Palestyna należała do Imperium Osmańskiego, był nastolatkiem, gdy jego kraj stał się częścią mandatu brytyjskiego, a gdy powstał Izrael, był już dorosłym mężczyzną. Choć trudno to sobie wyobrazić, przeżył dwie wojny światowe i był świadkiem konfliktu izraelsko-palestyńskiego od samego początku.
Salim jest Beduinem i urodził się na pustyni Negew. Tak jak wielu innych Beduinów z tego regionu, po 1948 musiał uciekać na Zachodni Brzeg, jest uchodźcą. Teraz jego dom jest w Khan Al Ahmar, w połowie drogi między Jerychem a Jerozolimą. Salim w swoim 107-letnim życiu nie miał dużo szczęścia i teraz też nie zazna spokoju, bo władze Izraela po raz kolejny pozbawią go domu. Khan Al Ahmar to jedna z miejscowości wymienionych w planach „relokacji” beduińskich społeczności do sztucznie stworzonych wiosek.

 

Salim, tak jak około 2,800 Beduinów z okolic Jerozolimy, ma swój dom w tzw. strefie E1. Strefa E1 to plan Izraela od niemal 20 lat, wznowiony po tym jak Palestyna otrzymała status nieczłonkowskiego państwa obserwatora w ONZ, co bardzo rozgniewało władze w Tel Awiwie. E1 to obszar na wschód od Jerozolimy, ziemia przeznaczona na rozbudowanie osiedla Ma’ale Adumim (zobacz: mapa). Jeśli ten plan by się powiódł, Ma’ale Adumim połączyłoby się z Mishor Adumim i Kfar Adumim, a także częściowo z Jerozolimą, odcinając palestyńską, Wschodnią Jerozolimę od większości Zachodniego Brzegu. W przyszłości ten blok osiedli mógłby rozrosnąć się dalej na wschód, co właściwie oznaczałoby podział Zachodniego Brzegu. Piękna wizja dla Izraela. Jest tylko jedno „ale”- na drodze do realizacji tego planu stoją 23 beduińskie społeczności, czyli około 2,800 osób.

Jednak i na to izraelskie władze mają pomysł. Ci Beduini, tak jak inni z Doliny Jordanu, zostaliby przeniesieni do sztucznie stworzonych wiosek w jednej z czterech lokalizacji- do Nuwei’my, Al Jabal, Rasheidy lub Fasayil, gdzie w sumie władze Izraela planują stłoczyć 7,000 osób (o planach wspomniałam w poprzedniej notce). Coś takiego już raz im się udało, gdy w latach 1997-2007 zmusili 150 beduińskich rodzin do relokacji z okolic Jerozolimy do Al Jabal- wioski utworzonej w pobliżu wysypiska śmieci tak trującego, że dochodzi tam do samoistnych wybuchów i zapłonów spowodowanych mieszaniem się różnych substancji chemicznych.

Izrael się bawi, stwierdza 107-letni Salim, przerywając tym samym naszą dyskusję z jego synem i synową o nowych planach relokacji. Generalnie Salim nie mówi dużo, czasem wydaje się, że już nie podąża za naszą rozmową, myślami będąc gdzieś indziej i nucąc melodie z dawnych, lepszych dni. Od czasu do czasu, zapalając następnego papierosa, rzuca jednak jakiś komentarz, który zaskakująco trafnie podsumowuje nasze rozważania. W tym 107-letnim ciele drzemie jeszcze dosyć życiowej energii. Od jego synowej dowiadujemy się, że gdy dwa tygodnie temu przyszli izraelscy żołnierze, by po raz czwarty w ciągu ostatnich dwóch lat zburzyć ich dom, Salim wybiegł, chcąc go przed nimi obronić przy użyciu swojej drewnianej laski.

Wyburzanie domów należących do Beduinów, którzy mieszkają w strefie E1, to jeden ze sposobów „przekonania” ich do przeniesienia się. Jak pokazują statystyki, w latach 2009-2014 liczba wyburzeń wzrosła 4-krotnie. Izrael potrzebuje zgody Beduinów, gdyż inaczej transfer 23 społeczności będzie równoznaczny z przymusowym przesiedleniem, co jest poważnym złamaniem prawa międzynarodowego, dokładnie IV Konwencji Genewskiej, art. 49 (zobacz tekst Konwencji). Nie żeby władze tego państwa przejmowały się jakoś bardzo prawem międzynarodowym, ale zawsze lepiej móc powiedzieć, że ci ludzie sami zgodzili się na przeniesienie do Nuwei’my, Al Jabal czy innej lokalizacji, a Izrael wspaniałomyślnie wydał im zezwolenia na budowę. Pytamy Muhammada, syna Salima, co myśli o tych planach: Jesteśmy przeciwni. Wszyscy Beduini są przeciwni. Tam nie ma wystarczająco dużo miejsca do życia, to jak więzienie. Dlaczego mielibyśmy tam pójść?

Załóżmy jednak, że Beduini zostaną przeniesieni. Jaki wpływ będzie to miało na ich życie? Obecnie wszystkie te społeczności żyją w odosobnieniu- nie tylko plemiona, ale nawet poszczególne rodziny wewnątrz jednego plemienia wolą mieszkać oddzielnie. Wokół namiotu Salima i jego syna, jak okiem sięgnąć, nie widać innej konstrukcji. To daje wolność i przestrzeń, która jest Beduinom do życia absolutnie potrzebna i pozwala zachować strukturę społeczną.

Dla beduińskich kobiet mieszkanie wokół obcych mężczyzn będzie naprawdę dużym ograniczeniem swobody. Teraz mogę wyjść na zewnątrz, nie przejmując się swoim wyglądem. Mieszkając z obcymi, będę musiała się zakrywać za każdym razem, gdy będę chciała opuścić dom- wyjaśnia Salme, synowa Salima. Ale w przypadku mężczyzn też nie będzie łatwo- plemiona mają ze sobą stare zatargi i, delikatnie mówiąc, nie darzą się sympatią, co może wywołać kłótnie i walki wewnątrz wioski. Poza tym każda rodzina otrzyma ograniczoną przestrzeń, zbyt małą by wybudować dom i trzymać zwierzęta, przez co część z nich będą musieli sprzedać. To z kolei przyczyni się do spadku zarobków i zmusi część mężczyzn do poszukiwania pracy, a tej nie otrzymają łatwo, bo Beduini w większości nie mają wykształcenia.

Dla jasności, to nie są moje domysły, a scenariusz, który sprawdził się w Al Jabal.

 

Podsumowując, wykonanie planu E1 oznacza zniszczenie 23 społeczności, które, nawet jeśli będą przesiedlone za ich zgodą, to zostaną jednak zmuszone do zmiany swojego trybu życia. A będzie to zmiana drastyczna i całkowita, taka która normalnie powinna się dokonać dobrowolnie, na przestrzeni pokoleń i która najpewniej sprawi, że Beduini nie będą potrafili się odnaleźć w nowej rzeczywistości. Poza tym E1 ma zapewnić miejsce dla rozbudowy Ma’ale Adumim, a Ma’ale Adumim, tak jak wszystkie osiedla żydowskie wybudowane na Zachodnim Brzegu, jest nielegalne według prawa międzynarodowego. To osiedle już teraz zajmuje 48,000 dunamów (48 km2) ziemi, która w całości znajduje się na terenie Palestyny, według jej granic z 1967 roku. Obecnie Ma’ale Adumim zamieszkuje ponad 36,000 osób, które cieszą się dostępem do 21 szkół, 80 przedszkoli, transportu publicznego, pływalni, centrów handlowych itp. Myślicie, że którekolwiek z tych udogodnień znajdzie się w Nuwei’mie czy Al Jabal?

Realizacja E1 to nic innego jak koniec dla tradycyjnego stylu życia palestyńskich Beduinów, którzy będą jak Indianie w rezerwatach w USA. Byłby to też kolejny dowód na to, że Izrael może wszystko, a prawo międzynarodowe go nie dotyczy.

 

Siła palestyńskich kobiet

Beduińska wioska w górach to chyba ostatnie miejsce, gdzie spodziewałabym się zastać feministkę. A jednak.

Gdy przyjechaliśmy do wioski Ibziq, na północ od Tubas, przyjęła nas rodzina Abu Kher. Jednak osobą, która z nami rozmawiała nie był pan domu, Abu Mahmud, a jego żona, Saltiyye. Już ten fakt wywołał lekkie zdziwienie, bo w tym środowisku to mężczyźni wiodą prym i jako liderzy społeczności mówią o jej problemach, a tym razem było inaczej. Saltiyye nie tylko odpowiadała na nasze pytania, ale odpowiadała na nie w języku angielskim. Biorąc pod uwagę, że jest to niewyedukowana Beduinka mieszkająca w górach, w wiosce leżącej 7 kilometrów od najbliższego miasta, fakt, że zna język obcy robi kolosalne wrażenie.

Saltiyye mieszka w Ibziq od 20 lat i jest zadowolona ze swojego życia. Mówi, że gdyby nie treningi izraelskiego wojska i wyburzenia, to byliby bardzo szczęśliwi. Ale właśnie o to małe „gdyby nie” wszystko się rozbija. W porównaniu do innych rodzin w okolicy, jej rodzina ma szczęście- ich dom, kamienny budynek z drewnianym przedsionkiem został wybudowany za pozwoleniem władz Izraela, więc są duże szanse, że nie zostanie wyburzony i zawsze będą mieli gdzie spać. Na inne budowle pozwolenia już nie udało się uzyskać. Izraelskie prawo odnoszące się do okupowanych terytoriów stanowi, że władze mogą wyburzyć każdą konstrukcję wyższą niż 20 cm od ziemi lub głębszą niż 20 cm. Dla Saltiyye oznacza to, że nie może wybudować sobie kuchni. Nie może nawet postawić namiotu, w którym mogłaby gotować. Kobieta ma jednak swoją przestrzeń, w której urządziła kuchnię. Gdzie? W jaskini. Skalna grota to naturalnie ukształtowany teren a nie konstrukcja, więc nie podlega okupacyjnemu prawu. Saltiyye oprowadza nas po swoim małym królestwie garnków i palników, a na jej twarzy wyraźnie rysuje się duma. Małe zwycięstwo jednej palestyńskiej kobiety nad okupacyjnym reżimem.

Wyburzenia szczęśliwie omijają rodzinę Abu Kher, ale już treningi izraelskiego wojska nie mogą pozostać niezauważone. Niedawno żołnierze wrócili, bo operacja w Gazie dobiegła końca. W górach otaczających Ibziq znowu słychać strzały, a spacerując można znaleźć łuski po nabojach, a czasem nawet granaty. My sami w naszej drodze do Ibziq widzieliśmy krążący nad górami wojskowy helikopter. Saltiyye mówi, że żołnierze często przychodzą do wioski i liczą ludzi. Nie chcą żeby w Ibziq osiedliło się więcej osób, bo oznacza to dla nich mniejszy teren do działań wojskowych, a także oddala ich od perspektywy pozyskania ziem wioski dla własnych potrzeb. Jakiś czas temu, nocą, żołnierze przyszli do domu sąsiadki Saltiyye, gdy 5-osobowa rodzina spała na swoich materacach. Żołnierze weszli do ich namiotu, obudzili rodzinę, nanieśli sporo ziemi i brudu na posłanie i dywany, chodząc dookoła w swoich wojskowych butach, i wyszli. Sąsiadka nie wie czego chcieli ani po co przyszli. Najpewniej po nic, ot tak- z nudów, jak to młode chłopaki.

Saltiyye ma piątkę dzieci. Troje jest w wieku szkolnym, i uczęszcza do szkół w Rabie i ‘Aqqabie. Szkoły są daleko, ale czasem przyjeżdża samochód z japońskiej organizacji pozarządowej i podwozi dzieci do miasta. Niestety, nie zawsze, i gdy jej córki, Amal i Zajni, wracają ze szkoły, często są zaczepiane przez izraelskich żołnierzy. Niektóre dziewczęta z wioski Ibziq zrezygnowały z tego powodu z nauki. Sama Saltiyye skończyła tylko parę klas szkoły podstawowej, bo od 9 roku życia pracowała przy hodowli zwierząt.

Docierając do końca tego artykułu sama się zastanawiam nad tym, co napisałam na początku. Dlaczego nazywam Saltiyye feministką? Nie uważa się za lepszą od mężczyzn, może nawet nie sądzi, że jest im równa. Nie chodzi też na protesty i nie wykrzykuje feministycznych haseł. Pewnie nawet nie ma pojęcia czym jest feminizm. Saltiyye jest jednak silną kobietą, która wie czego chce i potrafi wziąć na siebie rolę liderki, jeśli sytuacja tego wymaga, co jednak nie przeszkadza jej być żoną i matką, i wykonywać inne obowiązki z pokorą. Rozmawiając z nią miałam poczucie, że różni się od wcześniej poznanych przeze mnie kobiet, jest bardziej pewna siebie. Zdaje się, że Saltiyye jest taką feministką, jaką może być w swojej społeczności.

Drugie zdanie, nad którym się wciąż zastanawiam to Saltiyye jest zadowolona ze swojego życia. Bo jak można być zadowolonym z życia w prostym baraku, z żołnierzami strzelającymi z broni palnej 300 metrów od twojego domu, nachodzącymi cię kiedy im się podoba, córkami narażonymi na szykany z ich strony… A Saltiyye jest wyraźnie szczęśliwa, wdzięczna za to, co ma, bo przecież i tego mogłaby nie mieć.

Gdy odjeżdżamy, kobieta nalega żebyśmy wkrótce wrócili, by znów mogła nam w swojej kuchni przygotować mocną kawę. Samochód rusza, Saltiyye dalej macha do nas uśmiechnięta, ale jej sylwetka niknie w oddali. Palestyńskie kobiety są bardzo silne.

Gdzie nawet Beduin nie jest już wolny

Pierwsze skojarzenie, jakie przychodzi mi do głowy, gdy myślę o Beduinach to wolność. Wolność przemieszczania się i życia w ten sam sposób, w jaki żyli przodkowie setki lat temu, wolność wyboru gdzie się jest i co się robi. Ta podstawowa wartość kształtująca życie Beduinów jest w Palestynie obecnie mocno ograniczona.

Beduini przybyli na Zachodni Brzeg z pustyni Negew w roku 1948 i musieli się dostosować do nowych warunków. Z rozległych pustynnych terenów, przenieśli się do przestrzeni nie tylko inaczej ukształtowanej, ale też fizycznie ograniczonej przez innych Palestyńczyków- zarówno uchodźców, jak i tych, którzy mieszkali na Zachodnim Brzegu przed Nakbą.1 Na to, przez lata, władze Izraela nałożyły kolejne ograniczenia. Chcąc nie chcąc, Beduini na Zachodnim Brzegu musieli zmienić swoje przyzwyczajenia. Obecnie prowadzą jedynie pół-nomadyczny styl życia i nie przemieszczają się już na wielkich powierzchniach terenu. Niektórzy już w ogóle się nie ruszają ze swoim dobytkiem. Brak dostępu do rzeki Jordan czy źródeł oraz konieczność kupowania wody zmusiła ich także do zmniejszenia liczby zwierząt w stadzie. Wprawdzie hodowla dalej stanowi podstawę ich egzystencji, ale spora część rodzin zajmuje się teraz także uprawą roślin.

Na Zachodnim Brzegu żyje 40,000 Beduinów, z czego 30,000 w strefie C. Zdarza się też, że mieszkają w całkowicie lub częściowo zamkniętych strefach wojskowych (bo to ogromy teren Doliny Jordanu). W związku z powyższym sytuacja Beduinów na Zachodnim Brzegu jest bardzo skomplikowana- nie są właścicielami ziemi na której przebywają, mieszkają w strefie C, więc ich namioty i zagrody dla zwierząt są stale zagrożone rozbiórką, a w dodatku żyją blisko osadników.

Wioska Sateh al-Bahr (ar. Poziom Morza) pasuje do tego opisu. Leży przy drodze nr 1, prowadzącej do Jerozolimy, i sąsiaduje z osiedlem Mizpe Jericho, ale władze Izraela twierdzą, że to strefa wojskowa i stale ją monitorują. Widmo rozbiórki wisi w powietrzu. Wioska należy do plemienia Dżahalin (Jahaleen). Baraki tutaj wyglądają inaczej niż w miejscach, które widzieliśmy dotychczas- są ze srebrnej blachy, mają małe okna i wyglądają na nowe. Wkrótce zauważamy, że każdy z nich jest też opatrzony niewielkim logo Unii Europejskiej.

Khalil i Dżamil al-Hammadin, nasi gospodarze, zapraszają nas do najważniejszego miejsca w Sateh al-Bahr- siedziby rady i miejsca spotkań mężczyzn. Czujemy się z Sophie trochę nieswojo, bo zazwyczaj kobiety nie mają tu prawa wstępu. Dla adżanib (ar. cudzoziemcy) robi się jednak wyjątek. Pomieszczenie ma trzy ściany zrobione z mat utkanych z owczej wełny, jest zadaszone a podłoga wyściełana jest dywanami, na których piętrzą się tutaj materace i poduszki. Siadamy, kawa i herbata zostają podane, co jest znakiem, że można już rozmawiać o poważnych sprawach. Dżamil wyjaśnia nam, że baraki otrzymali od UE w 2012 roku i chociaż ciąży na nich nakaz wyburzenia (po miesiącu pobytu w Dolinie Jordanu już nas to nie dziwi), obecnie jest on zawieszony, bo sprawa została złożona do sądu. Niedawno dostali też baraki na schronienia dla zwierząt. Musieli wprawdzie zapłacić za nie 800 szekli, ale 4,200 dopłaciła UE. Długo się jednak nimi nie nacieszyli- tego samego dnia przyjechali przedstawiciele władz Izraela i zabrali wszystkie konstrukcje. Beduini mogą je odzyskać, owszem, ale tylko jeśli zapłacą 4,000 szekli za sztukę, co jest ceną zaporową. Władze jakoś tolerują baraki z 2012 roku, ale zapowiedziały, że każdy nowy budynek zostanie zburzony. Dla Beduinów oznacza to praktycznie, że mężczyźni nie mogą założyć rodziny, bo według tradycji każde nowe małżeństwo musi się wprowadzić do własnego domu.

Władze Izraela nie lubią Beduinów. Wprawdzie generalnie nie pałają sympatią do Palestyńczyków, ale Beduinów nie lubią podwójnie, bo przez ich pół-nomadyczny styl życia ciężej ich kontrolować. Ci ludzie zbiorowo trafili na listę oficjalnych zagrożeń dla istnienia ich państwa. Ale Izrael ma już plan jak sobie z nimi poradzić.

Beduini z Ras ‘Ein al-‘Auja należący do rodziny Az-Zayed są świadomi swojego losu. Wiedzą, że wokół Jerycha wyznaczono dwie wioski (Nuwei’ma i ‘Ein ad-Duyuk), w których mają zostać stłoczeni wszyscy Beduini z Doliny Jordanu. 80-letniego Dawuda przeraża najbardziej zamknięcie na tak małej przestrzeni. Nazywa  to wprost- więzieniem. Pół-nomadyczne życie tej społeczności już i tak nie jest łatwe, nawet bez dodatkowych ograniczeń narzuconych przez władze Izraela. Ich sytuacja materialna jest najczęściej zła, wielu z nich nie ma wystarczająco dużego stada ani pracy w mieście. Jednak pieniądze nie są dla nich tak ważne, to nie one są podstawową wartością stanowiącą o beduińskiej kulturze. Nie są też głównym zmartwieniem. Jak mówi Talib Az-Zayed: If there is no water because God wants so, we understand. If there’s no money, we understand. We’re used to live in poverty, the problem is not money. It’s the occupation.2

Przed pożegnaniem Dawud opowiada nam trochę o kulturze swojego plemienia. Porównuje sytuację Beduinów w Palestynie i Jordanii, gdzie ma ponoć rodzinę. Jego oczy przybierają rozmarzony wyraz, gdy zachwyca się, że w Jordanii Beduin może być wolny. Na chwilę, w swojej wyobraźni, przenosi się w zupełnie inne, szczęśliwsze miejsce i powrót do naszej rozmowy zajmuje mu niemałą chwilę.

 


 

1 – z ar. katastrofa, nieszczęście; termin stosowany dla określenia wydarzeń roku 1948, gdy powstało państwo Izrael, a Palestyńczycy zmuszeni zostali do opuszczenia swoich domów, stając się uchodźcami

2 – tłum. Jeśli nie ma wody, bo tak chce Bóg, rozumiemy. Jeśli nie ma pieniędzy, rozumiemy. Jesteśmy przyzwyczajeni do życia w biedzie- to nie pieniądze są problemem. To okupacja nim jest.

Prawo by żyć i prawo by umrzeć

Trudno nazwać Al-Hadidiyę wioską. Słowo „wioska” raczej kojarzy się nam, Polakom, z co najmniej parunastoma mniej czy bardziej solidnymi budynkami, zielonymi polami, zagrodami, jakąś drogą i podstawową infrastrukturą. Al-Hadidiya natomiast to kilkanaście metalowych baraków, parę zaimprowizowanych namiotów i… to by było na tyle. Mieszka tu około 300 osób, wywodzących się z dwóch rodzin z pobliskiego miasta Tammun. Rodziny przybyły do Al-Hadidiyi przed 1967 rokiem ze względu na dostęp do wody i ziemi. Cały ich majątek stanowiły (i do dziś stanowią) zwierzęta hodowlane.

Głównym źródłem problemów wioski jest sąsiedztwo osiedla Ro’i. Palestyńska wioska i żydowskie osiedle są oddalone od siebie dosłownie paręset metrów i ta bliskość, jak można się domyślić, nie wpływa pozytywnie na funkcjonowanie Al-Hadidiyi.

Przez Ro’i prowadzi droga, którą teoretycznie można by dotrzeć z głównej trasy nr 578 do al-Hadidiyi, ale nikt, oprócz osadników, nie ma prawa się nią poruszać. Z tego też powodu musieliśmy poprosić naszego kierowcę, Biszarę, by swoją Scodą Octavią zjechał na kamienno-piaszczystą drogę. Scoda Octavia to nie jest jednak jeep z napędem na cztery koła i wysokim zawieszeniem. Nie minęły 3 minuty jak wielki kamień na drodze wybił w zbiorniku na olej dziurę o średnicy 6 cm. Tak znaleźliśmy się bez samochodu na pustkowiu, godzinę drogi od Jerycha. Resztę trasy musieliśmy pokonać piechotą- jak to robią mieszkańcy Al-Hadidiyi. Innym środkiem transportu jest dla nich traktor lub osioł, ale ludzie nie często ruszają się z wioski.

Liderem wioski jest Abu Saker. Abu Saker, to także żywy symbol tego, co w palestyńskiej ideologii nazywa się sumud. Arabskie słowo صمود można przetłumaczyć jako niezłomność czy wytrwałość i jest to forma oporu wobec okupacji. On sam reprezentuje bardziej statyczny rodzaj sumudu– mimo braku wygód, podłączenia do wody czy kanalizacji, sąsiedztwa osiedla i wielu innych problemów, trwa na ziemi, która należy do Palestyńczyków. Abu Saker osobiście nie jest właścicielem terenu, na którym mieszka- prawowici właściciele przeprowadzili się do miasta Tubas, a on pełni funkcję powiernika palestyńskiego dziedzictwa. Nie zamierza się stąd ruszyć, by ułatwić osadnikom przejęcie ziemi: Jestem Palestyńczykiem żyjącym na palestyńskiej ziemi. Oni są Izraelczykami, więc czego chcą od palestyńskich terenów?
Nie ukrywa, że życie w Al-Hadidiyi jest trudne. Jego trzy żony wraz z małoletnimi dziećmi mieszkają w Tubas, bo tam jest szkoła, do której uczęszczają dzieciaki. Gdyby mieszkali w Al-Hadidiyi, dzieci musiałyby dziennie pokonywać odległość 30 km, a warto pamiętać, że nie ma tu komunikacji miejskiej i rodzice nie posiadają własnych samochodów. Abu Saker został i trwa na tej ziemi, mimo że osadnicy z Ro’i robią, co mogą by uprzykrzyć życie mieszkańcom wioski. Dzień przed naszym przybyciem, wojsko aresztowało nastoletniego pasterza, ponoć na żądanie osadników, nie podając nawet powodu zatrzymania. Przetrzymali go kilka godzin w punkcie kontrolnym, po czym puścili wolno. Takie sytuacje zdarzają się regularnie. Poza tym niemal wszystkie „budynki” w Al-Hadidiyi mają nakaz rozbiórki. Wioska była już wyburzana 11 razy! Teraz mieszkańcy z pomocą prawników złożyli sprawę do sądu i dopóki trwa postępowanie, żołnierze nie mają prawa wyburzyć ich domów. Przynajmniej teoretycznie, bo wiadomo, że nielegalność danego postępowania nie zawsze stanowi przeszkodę dla władz Izraela. Próbujemy go pocieszyć, ale nasz gospodarz nie wierzy już w żadne prawo, nawet to międzynarodowe i gorzko podsumowuje naszą rozmowę: Prawo międzynarodowe stało się teraz prawem rasistowskim- daje im [Izraelczykom] prawo by żyć a nam [Palestyńczykom] by umrzeć.

 

Zagrożenie dla państwa Izrael

Kiedy przybyliśmy do domu Dayf Allaha, nie było już łez i krzyku. Nie było też izraelskich żołnierzy, choć zapowiedzieli, że wrócą. 20 sierpnia o 8.00 rano Dayf Allah, jego dwie żony i szóstka dzieci stracili dach nad głową. Sześć opancerzonych samochodów i jeden buldożer w kilka minut obróciły ich dom w stertę gruzu, dając im wcześniej 5 minut na wyniesienie rzeczy na zewnątrz. Powód wyburzenia? Brak pozwolenia na budowę. Dayf Allah go nie miał, bo dla Palestyńczyków mieszkających w strefie C, zdobycie pozwolenia na budowę jest właściwie niemożliwe. Władze Izraela albo w ogóle nie wyjaśniają dlaczego odrzuciły wniosek, albo zasłaniają się “względami bezpieczeństwa”. A przecież ludzie muszą gdzieś mieszkać. Żeby było ciekawiej ziemia, na której dom Dayf Allaha był zbudowany nie należy do Izraela, do władz palestyńskich ani nawet do samego Dayf Allaha, ale do Kościoła, a beduińska rodzina ją wynajmuje. Żaden z przedstawicieli Kościoła nie był obecny przy wyburzaniu i prawdopodobnie nawet nie wie, że na ich prywatnej ziemi, izraelskie wojsko dopuściło się takiego czynu.

Odwiedziliśmy Dayf Allaha i jego rodzinę dwa dni po tym wydarzeniu. Pierwsze, co nas uderzyło, to spokój z jakim ojciec rodziny opowiadał o tym wszystkim. Druga rzecz- rodzina, która straciła niemal wszystko, pozwala czwórce obcych przybyszów usiąść na jedynych krzesłach, które ocalały i częstuje nas herbatą. Honor nie pozwala Beduinom postąpić inaczej. Rozmawiamy z Dayf Allahem o przebiegu wydarzenia. Twierdzi, że żołnierze robili zdjęcia jego płaczącym żonom, gdy buldożer rozgniatał ich dobytek. Miesiąc temu władze Izraela wyburzyły szopę, w której Dayf Allaha trzymał 30 owiec. Jak wtedy, tak i teraz wyburzenie nadzorował ten sam człowiek. Zapowiedział, że jeśli rodzina zdecyduje się wybudować nowy dom, to też go wyburzą i on tego dopilnuje. Gdy Dayf Allah spytał czemu zawsze ten sam człowiek do niego przychodzi, Izraelczyk miał odpowiedzieć: Uwielbiam patrzeć jak płaczecie.
Żony Dayf Allaha były zaskakująco otwarte i odważne, jak na kobiety beduińskie. Zabrały nas do namiotu, który teraz służy im za dom- brezentowa płachta narzucona na metalowy szkielet, kilka materacy i koce ułożone w rogu. Hadżar, młodsza żona, skarżyła się, że namiot nie ma podłogi. Ich wcześniejszy dom miał cementową wylewkę, teraz, gdy idą spać, kładą materace wprost na suchej ziemi. Najmłodszy syn, 2-letni ‘Uday, jest chory. Hadżar pokazuje na chłopca, potem na kurz na ziemi i udaje kaszel. Astma. Pytam ją czy w okolicy są jakieś dzikie zwierzęta, które mogą wejść do namiotu. Tak, są węże i skorpiony. Obie żony się martwią, bo pod ruinami zostały książki dzieci. Teraz do niczego się nie nadają, a następnego dnia zaczyna się rok szkolny. Pytam więc czy dzieci pójdą do szkoły- oczywiście, że tak. Niestety, ominęła je wycieczka zorganizowana przez YMCA. Miały wyjechać w dniu rozbiórki.

Przypadek tej rodziny nie jest odosobniony. W Dolinie Jordanu kilkaset budynków mieszkalnych i gospodarczych ma nakaz rozbiórki. Izraelskie wojsko wraz z buldożerem przyjeżdża najczęściej wcześnie rano, najchętniej gdy mężczyźni są w pracy, bo z kobietami i dziećmi łatwiej sobie poradzić. Wieś Dayf Allaha, al-‘Aqaba, leży w strefie C, co oznacza, że mieszkańcy nie mają szans uzyskać pozwolenia na budowę, a wojsko może w każdej chwili przyjść i wyburzyć ich domy. Bo przecież beduiński pasterz, dwie żony i szóstka małoletnich dzieci, to oczywiste zagrożenie dla bezpieczeństwa państwa Izrael.